80 lat temu Niemcy przegrały w Bitwie o Anglię 31.10.2020 II wojna światowa. 80 lat temu, 31 października 1940 r., zakończyła się ostatnia faza Bitwy o Anglię. Zwycięstwo brytyjskiego lotnictwa i jego sojuszników było pierwszą wielką porażką Niemiec w trwającej od roku wojnie.publiczna Na zdjęciu poglądowym: Sea Hurricane’y Mk IB w formacji, grudzień 1941 rokuWinston Churchill w napięciu patrzył na rzędy lampek i olbrzymią mapę w centrum dowodzenia 11. Grupy myśliwskiej. Niemieckie samoloty nadlatywały falami. W pewnym momencie premier Wielkiej Brytanii zapytał: „Jakie mamy rezerwy?”. W odpowiedzi usłyszał: „Żadnych”.Gdy nadszedł 15 września 1940 roku bitwa o Anglię trwała już od wielu dni. III Rzesza wysyłała nad Wyspy kolejne dywizjony bombowców i osłaniających je myśliwców. Zwycięstwo w powietrzu było warunkiem udanej inwazji na Wielką Brytanię. O ile sam Adolf Hitler wcale nie palił się do wojny o wszystko z Albionem i chętnie dogadałby się z Rządem Jego Królewskiej Mości, to dowodzący niemieckim lotnictwem wojskowym Herman Göring pragnął spektakularnego początku starcia siły były nierówne. Niemcy dysponowali niemal czterokrotnie większą liczbą samolotów niż Royal Air Force i mogli wysyłać dzień w dzień do akcji po 400 maszyn. Brytyjczycy samolotów mieli mało – brakowało im też ludzi – średni wiek pilota nie przekraczał wówczas 22 lat, byli to więc młodzi i nieopierzeni Air Force miały jednak kilka atutów – ich spitfire’y i hurricane’y, choć wolniejsze od Me-109, były bardziej zwrotne, a dzięki radarowi mogły startować w odpowiednim czasie i dzięki temu dłużej przebywać w powietrzu. Niemieckie myśliwce często musiały z braku paliwa zawracać i zostawiać bombowce na pastwę na świecie nie miał też wówczas takiego centrum dowodzenia obroną lotniczą, jakie tuż przed wojną zbudowali Brytyjczycy w Uxbridge. Kwatera główna 11. Grupy Myśliwskiej, której zadaniem była obrona Londynu i południowo-wschodniej Anglii, mieściła się ponad 15 metrów pod ziemią.„Pokój operacyjny – wspominał Churchill – wyglądał jak mały teatr o przekątnej długości ok. 60 stóp, z dwoma poziomami”. Na ścianie, na gigantycznej tablicy, która Churchillowi przypominała kurtynę, znajdowały się rzędy lampek informujących, które brytyjskie dywizjony są w pogotowiu, które są gotowe, a które znajdują się w znajdowała się olbrzymich rozmiarów mapa, na której personel bazy zaznaczał obecne położenie przeciwnika – informacji o tym, obok radarów, dostarczał liczący wiele tysięcy ludzi korpus tak szczupłe siły, należało ograniczyć ryzyko zbombardowania samolotów w bazach, na przykład podczas tankowania. Myśliwiec w tamtym okresie mógł przebywać w powietrzu około 80 minut, z czego sporą część zajmowało wzniesienie się na odpowiednią wysokość. Amunicji starczało na kilkuminutową publiczna Obok radarów angielskiego nieba strzegło wiele tysięcy osób korpusu więc było startować w odpowiedniej chwili – by znajdować się w powietrzu na tyle długo, żeby spokojnie rozproszyć formację bombowców, zanim te nadlecą nad cel. Dzięki korpusowi obserwacyjnemu oraz radarom brytyjskie samoloty mogły ograniczyć zużywające paliwo loty patrolowe. Synchronizacja startów i lądowań, tak by jak najwięcej maszyn obrony znajdowało się w powietrzu w czasie nalotu, a pozostałe jednostki zdążyły spokojnie zatankować, była nie lada wyzwaniem – ale stacja w Uxbridge ułatwiała je dźwięk alarmu piloci zrywali się ze swych leżaków i biegli do samolotów,. Już od pierwszych chwil w powietrzu wypatrywano wroga. Ten, kto go pierwszy ujrzał, krzyczał w radio myśliwskie zawołanie „Tally-ho!” i chmara myśliwców pędziła we wskazanym kierunku, by strącać niemieckie mamy rezerwy?W momencie gdy premier Wielkiej Brytanii przybył do Uxbridge, dowódca grupy, wicemarszałek lotnictwa Keith Park, poinformował go: „Nie wiem, czy cokolwiek się dziś wydarzy. W tej chwili jest spokojnie”. Już wkrótce miało się okazać, że broniących Wysp pilotów czeka najpotężniejszy nalot w dotychczasowej historii walk Luftwaffe Herman Göring wysłał wówczas swe maszyny w dwóch falach. Samoloty 11. Grupy Myśliwskiej, do której należał polski 303 Dywizjon, zostały poderwane rano i stoczyły śmiertelny bój. Tymczasem jednak około godziny nadleciało 400 kolejnych samolotów wroga. Wicemarszałek Park miał wówczas do dyspozycji raptem 24 hurricane’y…Korzystając z obecności Churchilla, Park poprosił o wsparcie 10. oraz. 12. Grupę Myśliwską z zachodu kraju. To właśnie wtedy premier, trzymając w rękach wciąż niezapalone cygaro, zapytał o rezerwy i dowiedział się, że już ich właściwie nie ma. Na tę wiadomość zrobił ponoć ponurą 12. Grupie Myśliwskiej, która nadlatywała z odsieczą z zachodnich hrabstw, znajdował się drugi z polskich dywizjonów myśliwskich – 302 Dywizjon, którego piloci – trzymani do tej pory w odwodzie – niecierpliwie czekali na przystąpienie do walki i zazdrości kolegom, że ci już zdążyli dopiec wrogom. „Wkrótce będziecie w Warszawie!” – zawołał przez radio do Polaków z 302 Dywizjonu Douglas Bader – legendarny as lotnictwa, któremu brak obu nóg nie przeszkadzał w pilotowaniu dzień na niebieI rzeczywiście Polacy dali z siebie wszystko. 302 Dywizjon tego dnia naliczył 10 pewnych zestrzeleń i 5 prawdopodobnych, stracił zaś zaledwie dwie maszyny i tylko jednego pilota. Rekord tego dnia należał jednak znów do 303 Dywizjonu – 15 na pewno zestrzelonych samolotów i 1 prawdopodobnie strącony przy stracie tylko jednego na których latali Polacy, były dobrymi i wytrzymałymi myśliwcami, ale wiele z nich zostało uszkodzonych. Towarzyszący pilotom Arkady Fiedler w swej słynnej książce „Dywizjon 303” zanotował:(…) w owym dniu w pierwszym starcie wyruszyło dwanaście maszyn, w drugim starcie dziewięć, w trzecim, pod koniec dnia, zaledwie cztery (…) Dziesięć maszyn było niezdatnych do lotu. Miały przeróżne skaleczenia, postrzelanych kilka sterów, rozbite chłodnice glikolu, zerwane linki sterowe, podziurawione skrzydła i maski silnikowe, nawet śmigłom porządnie się dostało. Któryś z samolotów miał naderwane skrzydło z podłużnicą przy przejściu do dnia walczono tak zacięcie, że – jak pisze Adam Zamoyski – „kiedy brakło amunicji, piloci dalej bili się innymi sposobami. Brytyjczyk z 605 Dywizjonu staranował swoim spitfire’em bombowiec Dornier. Inny z 607 Dywizjonu – dwa, zanim sam wyskoczył”. Polacy zaś w analogicznej sytuacji dalej ścigali nieprzyjaciela, starając się zmusić go do coraz niższego lotu – aż do momentu, gdy ten rozbijał się o publiczna Jan Zumbach, ps. „Kaczor Donald”, „Johan” – podpułkownik dyplomowany pilot Wojska Polskiego, podpułkownik Królewskich Sił września 1940 roku RAF zestrzeliły 56 samolotów wroga, tracąc 29 myśliwców – widać więc, że Polacy tego dnia byli najskuteczniejszymi pilotami. Już wtedy nasi piloci cieszyli się zasłużoną sławą i sympatią Brytyjczyków (zwłaszcza młodych Brytyjek). Początki były jednak niezbyt RAF długo uważało, że polscy piloci, zdemoralizowani klęską w 1939 roku oraz niedawną fatalną kampanią we Francji, nie będą potrafili stawić czoła przeciwnikowi. Nie doceniano ich doświadczenia i dowódca RAF Hugh Dowding długo zwlekał z dopuszczeniem Polaków do walki. Gdy się jednak na to zdecydował – z pewnością nie żałował. Nasi rodacy, podejrzewani o niesubordynację i nadmierne ryzykanctwo, okazali się sprawnymi pilotami i wcale nie palili się do ponoszenia niepotrzebnych ofiar w szaleńczych w polskich dywizjonach były wręcz mniejsze niż w brytyjskich. 15 września był ich dniem chwały (Arkady Fiedler słusznie upomniał się też o mechaników dywizjonu, którzy w ciągu nocy zdołali naprawić dwanaście samolotów, by rano były gotowe do walki).Keep calm and carry on15 września był też kolejnym dniem w trwającej już trzy tygodnie wielkiej epopei Londynu. Göring zrzucał na miasto tysiące bomb zapalających. Chciał rzucić Londyńczyków na kolana w przekonaniu, że pokonanie stolicy doprowadzi do klęski całego Imperium. Londyńczycy zachowali jednak godną publiczna „Następnego ataku nie było” – zapisał premier Wielkiej Brytanii, który wreszcie mógł zapalić swoje się wykonywać codzienne czynności, jak gdyby nigdy nic. To z tamtego czasu pochodzi słynne dziś i przerabiane na różne sposoby hasło: „Keep calm and carry on”. Czyż brytyjski dżentelmen miałby przestać czytać swój egzemplarz „The Times” z tak błahego powodu, jakim było bombardowanie?Gdy odparta została popołudniowa fala niemieckich samolotów, na wielkiej mapie, którą obserwował Churchill, ukazano, jak jednostki przeciwnika odchodzą na wschód. Tak wielki nalot miał się już nigdy nie powtórzyć. „Następnego ataku nie było” – zapisał premier Wielkiej Brytanii, który wreszcie mógł zapalić swoje Fiedler, Dywizjon 303, Pelplin Zamoyski, Orły nad Europą, Kraków Churchill, Druga Wojna Światowa, Tom II, Księga 2, Gdańsk 1995.Trwające od 1940 roku walki były kompromitacją wojsk włoskich. Dopiero pomoc Niemiec pozwoliła na zdobycie tego kraju 23.05.1941 roku. W 1941 roku podobny los spotkał również Jugosławię, wcześniej sojusznika Osi, w której jednak doszło do przewrotu i zmiany rządu. Po krótkiej kampanii Jugosławia kapitulowała 17.04.1941 roku.Poniedziałek, 10 lipca 2017 (07:33) 77 lat temu, 10 lipca 1940 roku, rozpoczęła się Bitwa o Anglię – kilkumiesięczne starcie powietrznych sił nazistowskich Niemiec i Wielkiej Brytanii, w którym po stronie brytyjskiej udział wzięły cztery polskie dywizjony lotnicze. W początkowych założeniach niemieckiego dowództwa bitwa powietrzna miała stanowić wstęp do operacji "Lew morski" czyli inwazji na Wyspy Brytyjskie, do czego niezbędne było uzyskanie przewagi w powietrzu i na morzu. Luftwaffe miała rozbić brytyjskie siły lotnicze oraz zniszczyć ich naziemną infrastrukturę, a także uniemożliwić brytyjskiej marynarce wojennej operowanie na kanale La Manche. Osiągnięcie sukcesu pozwoliłoby na wprowadzenie do boju niemieckich jednostek spadochronowych i równoczesne dokonanie desantu drogą morską. Początkowo ataki niemieckie skupiły się na rejonie kanału La Manche - bombardowano brytyjskie porty, atakowano konwoje morskie i osłaniające je samoloty. Wkrótce jednak ciężar walk przeniósł się nad Wielką Brytanię - niemieckie dywizjony bombowe atakowały lotniska Royal Air Force, a silna ochrona myśliwców wiązała w walkach angielskie siły naloty coraz częściej spotykały także miasta, w których położone były strategiczne zakłady przemysłowe (Norwich, Liverpool, Birmingham, Rochester). Luftwaffe atakowała w dzień i w nocy, a liczba lotów bojowych pilotów RAF rosła od 400 na dobę do 700, a w niektórych dniach sięgała nawet problemem Brytyjczyków był brak pilotów. Przemysł zbrojeniowy mógł szybko dostarczyć nowe samoloty, ale strat w ludziach - wyszkolonych i doświadczonych pilotów myśliwskich - nie można było szybko uzupełnić. Dowództwo Royal Air Force zdecydowało więc o włączeniu do walki pilotów wojsk sojuszniczych - utworzono nowe dywizjony myśliwskie: polskie (302, 303), czeski (310) i kanadyjski oraz dywizjony bombowe (w bitwie o Anglię walczyły dwa polskie dywizjony bombowe: 300 i 301). Jednostki te weszły do walki w najcięższym jej okresie - w drugiej połowie sierpnia, gdy przewaga Luftwaffe była największa - i poważnie odciążyły lotnictwo początku września taktyka niemiecka uległa zmianie - o ile do tej pory Luftwaffe atakowała głównie cele militarne i przemysłowe, o tyle teraz głównym celem niemieckiego lotnictwa stały się angielskie miasta. Hitler straciwszy nadzieję na szybkie dokonanie inwazji na Wyspy, próbował wymusić na Wielkiej Brytanii zawarcie pokoju, a co za tym idzie wycofanie się Zjednoczonego Królestwa z wojny. Bombardowania przybrały na sile, 7 września Londyn bombardowało ponad 900 samolotów Luftwaffe, w ciągu pierwszego tygodnia niemieckich ataków zginęło ponad 2000 mieszkańców brytyjskiej przełomowy moment lotniczej bitwy o Anglię uważa się 15 września 1940 roku - od godzin porannych na Anglię sunęły niemieckie naloty, samoloty RAF przerywały walkę tylko na czas tankowania paliwa, w boju brały udział wszystkie dywizjony RAF, w tym także dywizjony polskie. Straty niemieckie były poważne - stracili ponad 60 maszyn, zginęło ponad 80 lotników, wielu zostało rannych lub dostało się do widzów na ziemi było to bardzo atrakcyjne widowisko. Wycie silników, grzechot broni maszynowej, rozwinięte grzyby białych spadochronów, palące się samoloty z ogonami czarnego dymu - musiało to bardzo efektownie wyglądać. Nie wiadomo było, kto do kogo strzela, linie pocisków zapalających i świetlnych krzyżowały się jak pajęczyna i trafiało się, że w ferworze walki piloci atakowali swoich kolegów - wspominał Witold Urbanowicz, ówczesny dowódca polskiego Dywizjonu tego momentu aktywność Luftwaffe zaczęła stopniowo maleć: bombardowań dokonywano głównie w nocy, zaprzestano ataków z użyciem wielkich formacji, coraz częściej zdarzały się dni, w których żaden niemiecki samolot nie pojawiał się nad Londynem. Ostatnim akordem bitwy o Anglię były dwa naloty na Londyn: 6 i 8 października, ale poza zniszczeniami materialnymi w stolicy także i one nie przyniosły one żadnych efektów politycznych czy przemysłowa Anglii nie została złamana, RAF odzyskał przewagę w powietrzu, a Wielka Brytania nie miała najmniejszego zamiaru wycofywać się z wojny lub choćby podejmować rozmów dyplomatycznych na temat ewentualnego pokoju z Niemcami. Choć Luftwaffe nie zaprzestała bombardowań angielskich miast i zakładów przemysłowych, nie przybierały one już formy tak zorganizowanej i odbywały się zdecydowanie ciągu trzech miesięcy najostrzejszych walk lotniczych nad Wielką Brytanią i kanałem La Manche lotnictwo niemieckie straciło 1733 samoloty i ponad 2500 lotników (poległych i wziętych do niewoli). Ponad 650 maszyn uległo poważnym uszkodzeniom, a niemal 1000 pilotów odniosło rany. Straty wynosiły ponad połowę stanu maszyn niemieckiego lotnictwa wojskowego sprzed rozpoczęcia stracił 1087 samolotów (450 zostało poważnie uszkodzonych) oraz 544 lotniczej bitwie o Anglię wzięło udział 144 polskich pilotów, walczących zarówno w polskich dywizjonach myśliwskich i bombowych, jak i w jednostkach brytyjskich - 29 z nich poległo w czasie walk. Między lipcem a październikiem 1940 roku polscy lotnicy zestrzelili 170 samolotów przeciwnika, a 36 poważnie uszkodzili. (mal)10 lipca 1940 roku był pierwszym dniem w Bitwie o Anglię. Bohaterską rolę odegrali w niej polscy piloci. Przedstawiamy pięć mało znanych faktów dotyczących jednego z przełomowych
Walki nad Anglią w 1940 r. toczyły się z taką intensywnością, że często w powietrzu znajdowało się jednocześnie kilkuset pilotów. Tekst ukazał się w nowym Pomocniku Historycznym z serii „Biografie” – „Lotnicy Polskich Sił Zachodnich na Zachodzie”, dostępnym od 30 października w kioskach i w internetowym sklepie POLITYKI. *** Mieszanka wybuchowa. Walki nad Anglią w 1940 r. toczyły się z taką intensywnością, że często w powietrzu znajdowało się jednocześnie kilkuset pilotów, z których każdy miał jeden cel – zniszczyć wrogi samolot i przy tym nie zginąć. Decydowały ułamki sekund. „Wtem usłyszałem huk – relacjonował ppor. Jan Daszewski z 303. dywizjonu. – Kabina napełniła się dymem, w nodze i w ręku poczułem ostry ból. Gdy starłem gorącą ciecz, która mi zalała oczy, spostrzegłem, że maszyna kręci korkociąg. Wziąłem się do wyprowadzania, jednak bezskutecznie. Stery były uszkodzone. Trzeba skakać, pomyślałem. Jednak nie było to takie proste, bo tak w ręku, jak i w nodze straciłem władzę. Zdawało mi się, że koniec się zbliża. Zebrałem resztki sił i wylazłem z kabiny. W końcu porwał mię pęd powietrza, rzucił w korkociąg plecowy i tak leciałem do ziemi. Gdy z trudem, po dłuższym czasie, lewą ręką otworzyłem spadochron, szarpnął mną ból straszny, gdyż pas przechodził akurat przez ranę. Cierpiałem bardzo, minuty przeciągały się nieznośnie, a ziemia ciągle daleko! Wreszcie spadłem jak worek na zorane pole, lecz o jakimkolwiek ruchu nie było mowy. Długo spadochron ciągnął mnie po bruzdach, zanim przybiegli Anglicy”. Zmienność i niepewność własnego losu była dominującą cechą tamtych dni. Nikt z pilotów nie był pewien, czy dożyje następnego ranka. Rekompensowali to w różny sposób. Jedni pili, inni podrywali dziewczyny, kolejnych cechowała nadmierna brawura, jeszcze inni zamykali się w sobie i byli przesadnie ostrożni. Odizolowani w małych społecznościach dywizjonów myśliwskich stanowili tak wybuchową mieszankę, że z trudem można było przewidzieć, jak zachowają się w konkretnej sytuacji. Pewnym można było być tylko tego, że kiedy znajdą się w obliczu wroga, będą walczyć. Koledze z dywizjonu można było wybaczyć wszystko oprócz tchórzostwa. Polscy piloci, którzy przybyli do Anglii i wkrótce zaczęli brać udział w walkach, zdawali się odróżniać od brytyjskich kolegów jednym – mieli te same co oni cechy, ale ujawniające się z większą intensywnością, wyostrzone. Jak podsumował jeden z brytyjskich oficerów: „Byli tacy sami, a jednak zupełnie inni”. Pierwsze zwycięstwo. Trzy miesiące przed apogeum nadchodzącej Bitwy o Anglię, w połowie maja 1940 r., na jej terenie przebywało ponad 2200 żołnierzy Polskich Sił Powietrznych (PSP). 714 z nich można zaliczyć do personelu latającego, z czego 521 było pilotami, 55 – obserwatorami, a 138 – strzelcami pokładowymi. Już osiem dni po 10 lipca (uznanym za początek Bitwy o Anglię) pierwszy z polskich pilotów myśliwskich por. Antoni Ostowicz wykonał lot operacyjny w brytyjskim 145. dywizjonie. Następnego dnia, lecąc z dwoma Brytyjczykami, natknął się nad kanałem La Manche w odległości ok. 5 mil od Shoreham na niemiecki bombowiec Heinkel He 111. Po krótkim starciu samolot zaatakowany przez Polaka skończył w wodach akwenu. Zestrzelenie było zespołowe, ale lista polskich zwycięstw odniesionych u boku brytyjskiego sojusznika została otwarta. Na początku lipca 1940 r. pierwsza z polskich jednostek myśliwskich otrzymała numer 302 (dywizjon osiągnął gotowość operacyjną 15 sierpnia), druga – 303 (gotowość operacyjna dwa tygodnie później). Powstanie następnych ułatwiła podpisana w sierpniu umowa polsko-brytyjska regulująca ich status. Wkrótce miały się zacząć organizować dywizjony oznaczone kolejnymi numerami: 306, 307 i 308, których piloci nie wzięli już jednak udziału w bitwie i rozpoczęli loty dopiero w 1941 r. Dywizjon 302, którego formowanie rozpoczęto w bazie w Leconfield, znalazł się poza głównym obszarem walk i jego piloci nie mieli zbyt wielu okazji do starć z Niemcami. Kiedy w końcu znaleźli się w centrum wydarzeń (11 października 1940 r. jednostka została przeniesiona do Northolt, gdzie wcześniej stacjonował dywizjon 303), bitwa dobiegała końca. Po latach napisał jeden z pilotów 302. Wacław Król: „Ciężki okres – walki nie tylko z samolotami wroga, ale i ze zmienną, chmurną i mglistą pogodą angielskiej jesieni. Straty dywizjonu w tym okresie znacznie przewyższały ilość odniesionych zwycięstw”. Generał gratuluje. Pierwszy z pierwszych polskich dywizjonów, oznaczony numerem 303, po kilku dniach walk nad Wyspami znalazł się na czołówkach brytyjskich gazet. Ubarwiały one rzeczywistość, ale faktycznie osiągnięcia polskich pilotów wybijały się ponad przeciętność. Nie umknęły także uwadze dowódców RAF. 31 sierpnia w pierwszym locie bojowym Polacy z 303. zestrzelili 5 messerschmittów bez strat własnych. Ich brytyjski dowódca także upolował niemiecki myśliwiec. Oficer wywiadowczy po walce raportował: „Mjr Kellett rozkazał kluczowi czerwonemu zaatakować trzy Me 109, które leciały w skręcie w kierunku bombowców. Sam oddał kilka serii o łącznej długości sześciu sekund. Samolot nieprzyjaciela skręcił raz w jedną, raz w drugą stronę, po czym usiłował uciec pod ostrym kątem w górę, ale zapalił się i spadł pionowo w dół. Sierż. Karubin zapalił i zestrzelił Me 109. Jedynym unikiem, jaki wykonał wrogi samolot, było nurkowanie, ponieważ atak przeprowadzony został z kompletnego zaskoczenia. Przeciwnik sierż. Szaposznikowa wykonał beczkę i zanurkował, by w końcu przejść na plecy i spaść pionowo w dół, ciągnąc za sobą gęstą smugę czarnego dymu. Por. Henneberg usiłował poprowadzić swój klucz na cztery Me 109 nurkujące w ataku na hurricane’a, lecz pozostali piloci klucza wdali się w walkę z innymi Me 109 i Henneberg zaatakował w pojedynkę. Ścigał jeden z nieprzyjacielskich samolotów aż do wybrzeża i posłał go do morza ok. sześciu mil na południe od Newhaven. Ppor. Ferić zaatakował Me 109 z odległości 70 jardów, zapalając jego silnik. Pilot messerschmitta wyskoczył. Zużycie amunicji wyniosło jedynie po 20 pocisków na lufę. Sierż. Wünsche oddał do przeciwnika dwie serie z odległości 100–150 jardów. Silnik samolotu nieprzyjaciela stanął w ogniu i maszyna rozbiła się, płonąc. Wszystkim z naszych sześciu pilotów udało się zniszczyć po jednym myśliwcu nieprzyjaciela”. Jak na pierwsze starcie był to znaczący sukces. Dowódca 11. grupy myśliwskiej gen. bryg. Keith Park przesłał do jednostki telefonogram, w którym pisał: „Składam gratulacje dla 303. Dyonu Myśliwskiego im. Tadeusza Kościuszki, za ich wspaniałą walkę wczoraj po południu, w czasie, której strącili sześć Me 109 bez żadnych strat własnych, co jest dowodem dobrej współpracy i dobrego strzelania”. Szef Sztabu Lotniczego Cyril Newall napisał do dywizjonu: „Wspaniała walka 303. dywizjonu. Jestem zachwycony. Pokazaliście wrogowi, że polscy piloci są zdecydowanie górą”. Zbyt porywczy. Dwa dni później, 2 września, dywizjon wziął udział w kolejnym starciu. W gorączce walki Polacy ścigali Niemców aż do wybrzeża Francji, co było kategorycznie zabronione. Co prawda zameldowane zostały dwa zwycięstwa, ale taka porywczość nie spodobała się Brytyjczykom, którzy zareagowali cierpką depeszą: „Dowódca grupy uznaje wartość i dużego ducha zaczepnego pilotów, którzy gonili samoloty nieprzyjaciela aż nad teren Francji, ale tego rodzaju pojedyncza walka jest nieekonomiczna i niecelowa, zwłaszcza że na terenie Anglii w rejonie Londynu jest okazja do walki z nieprzyjacielem”. Tak drastycznych przykładów niesubordynacji później już nie odnotowano, choć Polakom zdarzało się przejmować inicjatywę, kiedy w ich ocenie zawodzili brytyjscy zwierzchnicy. Kiedy 11 września 1940 r. dowodzący w tym locie 303. dywizjonem kpt. Athol Forbes przegapił formację Niemców, która według por. Ludwika Paszkiewicza mogła być zaatakowana, Polak się nie wahał: „Podałem komunikat o obecności nieprzyjaciela przez radio dowódcy całości, a nie widząc reakcji z jego strony, wysunąłem się z moim kluczem na przód i kiwając skrzydłami wziąłem kierunek na npl”. W konsekwencji formacja została rozerwana – część pilotów poleciała za Paszkiewiczem, część pozostała w szyku. Walka zakończyła się sukcesem, ale dwóch pilotów poległo. Strat nie można było uniknąć i wkrótce stały się one immanentną częścią lotniczego życia, co w konsekwencji prowadziło do swoistego rodzaju zobojętnienia. Pierwsze śmierci w tak małej społeczności, jaką stanowił dywizjon lotniczy, gdzie wszyscy doskonale się znali, bardzo przeżywano, ale wraz z kolejnymi przestano na nie zwracać uwagę. Korzystne wady. Konta zestrzeleń Polaków rosły. To, co Brytyjczycy uznawali za wadę, okazało się zaletą – polscy lotnicy praktycznie nie znali procedur naprowadzania na cel za pomocą radia i nie ufali wskazaniom nawigacyjnym podawanym z ziemi. Stało się to ich nieocenionym atutem w walce, gdyż zawsze wypatrywali wroga w powietrzu, niezależnie od tego, czy naziemne stanowisko dowodzenia twierdziło, że jest on w pobliżu, czy go nie ma. Inną ich przywarą była gadatliwość. Kiedy już odkryli możliwości radia, rozmawiali przez nie bez przerwy, do tego po polsku. Angielskich przełożonych doprowadzało to do szewskiej pasji. Uważali, że takie zakłócanie łączności stanowi poważne zagrożenie. Przez radio podawano przecież kluczowe informacje o kursie, pułapie i liczebności niemieckich maszyn. Faktycznie, czasami mogło to stwarzać zagrożenie, ale bilans walk był na tyle korzystny dla polskich pilotów, że Brytyjczycy zaczęli przymykać oko. Okazało się także, że Polacy nie tylko doskonale radzą sobie w powietrznych starciach, ale ich motywacja do walki jest większa niż lotników brytyjskich. Polacy nie chcieli po prostu zestrzelić samolotów Luftwaffe. Oni chcieli zniszczyć ich jak najwięcej, zabijając tylu Niemców, ilu się da. Brytyjczycy tłumaczyli Polakom, że strzelanie do niemieckich załóg ratujących życie skokiem ze spadochronem nie jest dobrym pomysłem, gdyż niemieccy lotnicy wzięci do niewoli mogą być cennym źródłem informacji. Polaków ten argument nie przekonywał. Strzelali do skoczków i wcale nie uważali tego za niechlubne. Po walce 303. dywizjonu 7 września 1940 r. ppor. Witold Łokuciewski bez skrępowania napisał w kronice jednostki : „Zaatakowaliśmy bombowce, gdyż Messerschmitty były atakowane przez inne skodrony [dywizjony]. Nim zdążyłem swego zaatakować, Paszki [wzięty na cel przez Ludwika Paszkiewicza] Do 215 już się palił, po kilku sekundach mój też zaczął palić się i w końcu pękł jak bańka mydlana. Spadochroniarza także wziąłem na muszkę – skutek wiadomy – kilka desperackich ruchów rękami i nogami i finis”. Wcześniej ofiarą por. Witolda Urbanowicza o mało co nie padł dowódca dywizjonu mjr Zdzisław Krasnodębski zestrzelony przez Niemców 6 września. Urbanowicz nie otworzył do skoczka ognia tylko dlatego, że rozpoznał w nim sojusznika po kolorze szalika. Kilkanaście dni później Urbanowicz miał już czym się pochwalić i w kronice dywizjonu wpisał: „Atak, dwóch niemców na spadochronach. Przypomniały mi się wszystkie zbrodnie w tym momencie niemców. Przekonałem się, czy to rzeczywiście niemiec, doszedłem no i co to dużo gadać co byście państwo zrobili na moim miejscu. Jednego bandyty mniej, właściwie zbrodniarza”. Brytyjczyków ta zajadłość szokowała. Z pewnością gdyby podobne praktyki nabrały charakteru zwyczajowego, zdecydowaliby się im formalnie przeciwdziałać, ale wydarzenia incydentalne powodowały jedynie delikatne sugestie. Zresztą w realiach Bitwy o Anglię takimi wyczynami chwalili się nie tylko Polacy. Cena walki. Zaciętość była cechą niemal wszystkich pojedynków, a to, że polskich lotników cechowała ona w większym stopniu, z czasem przestało dziwić sojuszników. Ważniejsze było to, że na polskich pilotów można było zawsze liczyć i nigdy nie ustępowali przeciwnikowi, choćby przyszło im płacić najwyższą cenę. Dowódca lotnictwa myśliwskiego RAF Hugh Dowding konkludował: „Inspirowała ich płonąca nienawiść do Niemców, która uczyniła z nich śmiertelnych przeciwników”. Zmotywowanie Polaków i ich umiejętności sprawiły, że – jak Dowding napisał w sprawozdaniu z Bitwy o Anglię opublikowanym jako oficjalny dokument rządowy – „pierwszy polski dywizjon (nr 303) w 11. grupie, w ciągu jednego miesiąca zestrzelił więcej Niemców niż jakakolwiek brytyjska jednostka w tym okresie”. Z opinią tą nie sposób się nie zgodzić. Nawet w aspekcie badań weryfikujących listy zgłoszeń w walkach powietrznych z tego okresu polscy piloci uzyskali zdecydowanie lepsze wyniki niż ich sojusznicy. W czasie Bitwy o Anglię 145 (niektóre źródła mówią o 143) polskich lotników myśliwskich, którzy w niej wzięli udział, zameldowało o zestrzeleniu 203 samolotów Luftwaffe (według Jerzego B. Cynka „Polskie Siły Powietrzne w wojnie”). Blisko 30 z nich zapłaciło za to życiem, drugie tyle zostało rannych. Polacy nie obronili Wielkiej Brytanii przed niemiecką inwazją sami. Mieli jednak istotny wkład w to, co się wówczas wydarzyło. Wykazali, że są sojusznikiem, u którego wysokie umiejętności i hart ducha łączą się z największym poświęceniem. *** Rozliczenia za wojenne wsparcie Rządowi na uchodźstwie zależało na tym, by polskie wojsko było niezależne finansowo, by nie można było go uznać za najemne. Stąd w umowie polsko-brytyjskiej z 5 sierpnia 1940 r. postanowienie, że koszty utrzymania Polskich Sił Zbrojnych (w tym lotnictwa) będą pokryte z kredytu „udzielonego przez rząd jego Królewskiej Mości rządowi polskiemu”. Sytuacja zmieniła się po przystąpieniu USA do wojny – przyjęto wówczas zasadę wzajemnych usług, zgodnie z którą materiałowa część (koszty uzbrojenia i wyposażenia) uległa umorzeniu. Brytyjskie Ministerstwo Lotnictwa przestało je naliczać od 1 stycznia 1943 r., a polsko-brytyjską umową z 29 czerwca 1944 r. z dotychczasowych wydatków ministerstwa (ponad 42 mln funtów) umorzono aż 36,7 mln. Końcowy bilans sporządzony w listopadzie 1945 r. w Dowództwie PSP opiewał na ok. 107,7 mln funtów, z czego wydatki osobowe (np. żołd) niepodlegające umorzeniu – 8,3 mln. Całość polskich zobowiązań ostatecznie rozliczono umową z 24 czerwca 1946 r. już z władzami komunistycznymi. Brytyjczycy umorzyli 75 mln funtów za dostawy materiału wojennego, zawiesili 47,5 mln kredytów wojennych (jak się zdaje, nigdy do tej kwestii nie powrócili), a z 32 mln niewojskowej części długu domagali się tylko 13 mln. Zgodnie z polską propozycją natychmiast wypłacono im 3 mln z polskiego złota zdeponowanego w Banku Anglii, a spłata pozostałych 10 mln funtów miała nastąpić w 15 równych ratach rocznych z pięcioletnią karencją. Wszelkie więc opowieści o tym, jakoby Zjednoczone Królestwo kazało sobie zapłacić za utrzymanie polskiego wojska, należy włożyć między bajki. Dodajmy, że Brytyjczycy swoje zobowiązania wojenne wobec USA i Kanady uregulowali dopiero w 2006 r. (TZ) *** Tekst ukazał się w nowym Pomocniku Historycznym z serii „Biografie” – „Lotnicy Polskich Sił Zachodnich na Zachodzie”, dostępnym od 30 października w kioskach i w internetowym sklepie POLITYKI.
2. 3. Walki w czasie bitwy o Anglię w 1940 r. trwały. C. ponad 100 dni. Największy nalot na Wielką Brytanię, w którym wzięło udział około 1000 niemieckich samolotów nastąpił.Temat: Omawiamy wybrane wydarzenia z podboju Europy i świata przez Hitlera. Cele lekcji: Poznasz wybrane wydarzenia wojenne podczas drugiej wojny światowej. Kryteria sukcesu: Potrafię opowiedzieć o ekspansji przełomu 1939/ 1940 znaczenie terminów: alianci, daty: napaści niemieckiej na Danię i Norwegię, na Francję, bitwy o Anglię. Identyfikuję postacie: Winstona Churchilla, Charles’a de Gaulle’ państwa, które padły ofiarą agresji niemieckiej do 1941 r. Wprowadzenie. Po zajęciu Polski kolejnym celem ekspansji niemieckiej stały się państwa skandynawskie. 9 kwietnia 1940 r. Niemcy zaatakowały najpierw Danię i Norwegię: bitwa o port Narvik Ilustracja 1,2 Dania i Norwegia. Wikipedia Następnie 10 maja 1940 r.– Belgię, Holandię, Francję i Luksemburg. Armia holenderska skapitulowała 14 maja, po czterech dniach walki, belgijska – 28 maja, po 18 dniach, francuska – 22 czerwca. Tak szybki postęp ofensywy niemieckiej możliwy był dzięki najnowszym zdobyczom techniki, zastosowanym w wojskach zmechanizowanych, lotnictwie, łączności. Taki sposób prowadzenia działań wojennych został nazwy wojną błyskawiczną (po niemiecku: Blitzkrieg). Ilustracja 3/4 Francja .Wikipedia W sierpniu 1940 roku rozpoczęły się niemieckie bombardowania Wielkiej Brytanii – tzw. bitwa o Anglię. Ilustracja 5/6 Bitwa o Przeciwko Wielkiej Brytanii Niemcy skierowali ok. 2600 samolotów bombowych i myśliwskich. Walki powietrzne trwały od lipca do października 1940 r. Atak został odparty. Była to pierwsza znacząca klęska dla Niemców. Brytyjczyków wspomagali piloci z innych krajów. Szczególną rolę odegrali Polscy piloci i Dywizjon 303 i 302. Wiosną 1941 r. Niemcy dokonali aneksji na Bałkanach i w Grecji. Ilustracja 7/8 Bałkany i Ilustracja 9 Europa 1939 – Polecenia dla uczniów do wykonania. Zapisz temat i kryteria sukcesu w zeszycie.
Żródło grafiki: Wikipedia. żył w latach 1894 - 1985. był prozaikiem, reportażystą, przyrodnikiem i podróżnikiem. był porucznikiem Wojska Polskiego. jego "Dywizjon 303" to świadectwo bohaterstwa polskich lotników w czasie Bitwy o Anglię (10 lipca - 31 października 1940 r.) Arkady fiedler. Cechy literatury pięknej: elementy
10 lipca 1940 roku niemiecka Luftwaffe rozpoczęła zmasowane naloty na konwoje brytyjskie. Tak zaczęła się jedyna w historii II wojny światowej bitwa powietrzna o znaczeniu strategicznym. Z tej okazji przypomnijmy sylwetki niektórych pilotów biorących w niej udział. (Autorem tego artykułu jest Krzysztof Bobryk. Tekst "Asy bitwy o Anglię" ukazał się w serwisie Materiał został opublikowany na licencji Creative Commons) Oskar Heinrich BärOskar Heinrich Bär (1913–1957) – ósmy pod względem zestrzeleń pilot niemiecki. Na swoim koncie ma ich aż 221. Podczas Bitwy o Anglię strącił 10 samolotów RAF. Zestrzelony 2 września 1940 roku nad kanałem La Manche został wyłowiony i powrócił do walki. Wielokrotnie wracał do bazy z bardzo poważnymi uszkodzeniami samolotu. Wielokrotnie odznaczany. Walczył na większości frontów II wojny GallandAdolf Galland (1912–1996) – weteran walk w wojnie domowej w Hiszpanii. Brał udział również w kampanii przeciwko Polsce i Francji. 38 zestrzeleń podczas Bitwy o Anglię, głównie samolotów myśliwskich. W listopadzie 1941 roku mianowany generałem lotnictwa. W marcu 1945 roku stworzył elitarną jednostkę myśliwską Jagdverband 44. Dwa miesiące później poddał się UrbanowiczWitold Urbanowicz (1908–1996) – przed wojną był instruktorem w lotniczej „Szkole Orląt” w Dęblinie. Brał udział w kampanii wrześniowej. Dostał się do sowieckiej niewoli, skąd zbiegł do Francji i przyłączył się do grupy polskich pilotów zaproszonych do RAF. Od 21 sierpnia 1940 r. był polskim dowódcą eskadry „A” Dywizjonu 303, a od 7 września – dowódcą dywizjonu. W czasie Bitwy o Anglię strącił 15 niemieckich Aleksander KentJohn Aleksander Kent (1914–1985) – licencję pilota uzyskał w 1933 r., stając się najmłodszym zawodowym pilotem kanadyjskim. W 1935 r. wstąpił do RAF. 2 sierpnia 1940 roku został mianowany angielskim dowódcą eskadry „A” Dywizjonu 303. W czasie wojny strącił 12 samolotów nieprzyjaciela, w tym 7 podczas Bitwy o FrantišekJosef František (1914–1940) – po zajęciu Czechosłowacji przez III Rzeszę uciekł do Polski, gdzie wziął udział w kampanii wrześniowej jako pilot samolotów rozpoznawczych. Potem uciekł na zachód, i tam zdecydował się wstąpić do polskich jednostek lotniczych. Opracował własną metodę walki, polegającą na samotnym polowaniu na wracających do Francji na resztkach paliwa Niemców. Za stosowanie tego typu walki otrzymywał nagany, gdyż samowolnie oddalał się od formacji. Na swoim koncie ma 17 zestrzeleń wrogich maszyn. Zginął w wypadku lotniczym 8 października 1940 roku, prawdopodobnie na skutek załamania BaderDouglas Bader (1910–1982) – w 1930 roku ukończył elitarną szkołę pilotów RAF w Cranwell. W 1933 roku w wyniku wypadku lotniczego stracił obie nogi i zakończył służbę, by po 6 latach do niej powrócić. W czasie Bitwy o Anglię indywidualnie strącił 19 samolotów. 9 sierpnia 1941 roku w czasie lotu nad Francją został zestrzelony. Uszkodzenie jego protez uniemożliwiło mu szybkie wydostanie się z kabiny, przez co został wzięty do niewoli. Dzięki niemieckiemu asowi lotnictwa Adolfowi Gallandowi Niemcy zgodzili się, by brytyjski samolot zrzucił Baderowi nową protezę.Bitwa o Anglię była pierwszą zakrojoną na szeroką skalę kampanią lotniczą w historii. Bitwa miała miejsce między 10 lipca 1940 r. a 31 października 1941 r. Upamiętnia ją pomnik National Memorial to RAF Bomber Command w Green Park (zachodni Londyn). Bitwa o Anglię – końcowe starcie. Jedna z najbardziej znaczących bitew w historii.Kategoria: Druga wojna światowa Data publikacji: Autor: Przy tekście pracowali także: Anna Winkler (redaktor) Była to jedna z tych batalii, które przesądziły o losach świata. Wydawało się, że Hitler ma zwycięstwo niemal w kieszeni i tylko krok dzieli go od panowania nad Wyspami Brytyjskimi. Na szczęście udało się go odeprzeć. A Polacy walnie się do tego przyczynili. W czerwcu 1940 roku pod okupacją Niemców znalazła się prawie cała Europa Zachodnia. Wielką Brytanię od niemieckich czołgów oddzielał jedynie kanał La Manche. Co gorsza, armia brytyjska pozostawiła prawie cały swój sprzęt ciężki na plażach Dunkierki. W tym czasie wydawało się, że wystarczy przeprowadzić desant morski, aby ostatni wolny kraj aliancki został podbity. Niemcy musieli już tylko zneutralizować brytyjską flotę, a wcześniej – wywalczyć przewagę w powietrzu. Brytyjczycy znaleźli się w naprawdę trudnej sytuacji. Ich lotnictwo poniosło w dotychczasowych walkach duże straty w sprzęcie i – co istotniejsze – w wyszkolonych lotnikach. I choć przemysł mógł wyprodukować odpowiednią liczbę maszyn, w tym najpotrzebniejszych w tej chwili myśliwców, ale brakowało kadry. Polskie oddziały na Wyspach Szkolenie nowych pilotów trwało zbyt długo. Szeregi uzupełniano więc najpierw rezerwami Królewskich Sił Powietrznych (RAF), a potem z innych krajów imperium – z Kanady, Australii, Nowej Zelandii, Południowej Afryki, oraz ochotnikami ze Stanów Zjednoczonych. Na końcu sięgnięto po lotników cudzoziemskich, którzy znaleźli schronienie na Wyspach. Byli to Czesi, Słowacy, Francuzi, Norwegowie, Belgowie, Holendrzy i – najliczniejsi spośród wszystkich obcokrajowców – Polacy. Tego lata na „Wyspie Ostatniej Nadziei” było około 1,2 tysiąca oficerów oraz 5 tysięcy podoficerów i szeregowych z polskich sił powietrznych. Cześć dotarła do Wielkiej Brytanii wiosną, a reszta już po upadku Francji. Początkowo Brytyjczycy planowali, że stworzą jedynie polskie dywizjony bombowe, jednak potrzeby przeważyły. W lipcu 1940 roku rozpoczęto formowanie dwóch dywizjonów myśliwskich: 302 (Poznańskiego) i 303 (Warszawskiego). publiczna Latem 1940 roku koło 1200 oficerów i aż 5000 podoficerów i szeregowych polskich sił powietrznych. czekało, aby wziąć rewanż na Luftwaffe. Oba oddziały otrzymały maszyny myśliwskie Hawker Hurricane Mk. I. Choć samoloty te były trochę gorsze od niemieckiego Messerschmitta Bf-109 E, to w rękach polskich pilotów stały się zabójczą bronią. „Gdyby takie maszyny były w Polsce, jak pięknie i jak inaczej by to wszystko wyglądało” – wzdychał nawet jeden z nadwiślańskich pilotów. Lotnicy myśliwskich jednostek nosili brytyjskie mundury z naszywkami „Poland” i polskim orłem na czapkach. Na kadłubach ich samolotów mogły znaleźć się małe biało-czerwone szachownice. Oddziały miały też podwójne polsko-brytyjskie dowodzenie, choć oczywiście więcej do powiedzenia mieli oficerowie z Wysp. Zobacz również:Jan Zumbach. Najbardziej kontrowersyjny dowódca Dywizjonu 303Japońska enigma (Purple). Zapomniana maszyna szyfrująca, która zmieniła losy II wojny światowejBitwa pod Zawichostem w 1205 r. Triumf, który powstrzymał najazd ruskiego księcia Obrona za wszelką cenę Kiedy polskie dywizjony się formowały, powietrzna bitwa o przyszłość Wolnego Świata trwała już w najlepsze. Stojące po kontynentalnej stronie Kanału La Manche siły inwazyjne gromadziły wszelki sprzęt pływający i czekały na rozkaz. Podbój powietrzny prowadziły trzy niemieckie floty powietrzne, liczące razem ponad 2600 samolotów, głównie bombowców i myśliwców. Brytyjczycy początkowo mieli 750 maszyn myśliwskich. W trakcie zmagań ta liczba wzrosła. Trzeba też przyznać wyspiarzom, że bardzo dobrze przygotowali pole walki. Atakowany obszar został podzielony na 4 sektory, a lotników w powietrzu wspierały siły naziemne – 80 stacji radarowych. Mogły one wykryć samoloty wroga z odległości paruset kilometrów! Do tego dochodziła sieć ponad tysiąca posterunków, w których obserwatorzy naziemni określali kierunki, siłę i wysokość nadlatujących. Oprócz tego obrońcy mieli do dyspozycji balony zaporowe i baterie artylerii przeciwlotniczej. Bardzo przydatny był wreszcie nasłuch radiowy. Zwłaszcza, że dzięki złamaniu kodów Enigmy przez polskich kryptologów i przekazaniu przez nich wyników badań oraz duplikatu maszyny kodującej sojusznikom, Brytyjczycy mogli czytać niemieckie rozkazy. Bitwę o Anglię można podzielić na kilka faz. Pierwsza obejmuje okres od 10 lipca do 7 sierpnia. Niemcy próbowali wówczas przede wszystkim sparaliżować żeglugę na Kanale. Zatapiali pływające tam jednostki brytyjskie i wciągali do walki lotników przebywających w tym obszarze. Nocami atakowali zaś miasta. Gdy rozpoczął się drugi etap natarcia, trwający do 23 sierpnia, natarcia na żeglugę jeszcze nasilono. Zaczęto też celować w lotniska na południu Anglii i stacje radarowe. fot. Bundesarchiv/CC-BY-SA W rzuceniu na kolana Wielkiej Brytanii miało pomóc ponad 2600 maszyn Luftwaffe. Na zdjęciu bombowce Heinkel He 111 nad kanałem La Manche. Najcięższą próbą dla RAF okazała się trzecia część zmagań, która skończyła się 6 września. Niemcy za dnia napadali na lotniska i stacje radarowe, a nocą – na miasta i fabryki lotnicze. Kolejne tygodnie, po wejściu w czwartą fazę, rozciągającą się do 30 września, dały natomiast oddech lotnictwu myśliwskiemu, bo ataki skupiły się na Londynie. Ostatni, piąty etap bitwy, czyli walki w październiku, to ataki na miasta, na szczęście prowadzone już z mniejszą intensywnością. Kolejne miesiące walk powietrznych nazywane są z niemiecka Blitzem. Nocne bombardowania miast oraz dzienne ataki myśliwców bombardujących trwały jeszcze do 10 maja 1941 roku. Jak radzili sobie Polacy? Pierwsze polskie zwycięstwo powietrzne w bitwie o Anglię miało miejsce w piątek, 19 lipca 1940 roku. Porucznik Antoni Ostowicz ze 145. Dywizjonu RAF zestrzelił wtedy bombowiec Heinkel He-111. Sukcesy odnosili też i inni piloci znad Wisły. Wszystkich charakteryzowała wielka wola walki, odwaga i duża determinacja. Polskie dywizjony rozpoczęły swoją wojenną karierę pod koniec sierpnia. Poznański wszedł do walki 20 sierpnia; Warszawski dziesięć dni później. I o ile lotnicy z 302, służący w północnej Anglii, rzadko miewali okazje do spotkań z samolotami niemieckimi, o tyle członkowie 303 mogli naprawdę się wykazać. publiczna Zniszczenia spowodowane niemieckim nalotem na Londyn. Warszawski dywizjon znalazł się w samym środku walk toczonych wokół Londynu i okazał się niezwykle cenny w krytycznych chwilach. Dowodził nim najpierw major Zdzisław Krasnodębski, a potem porucznik Witold Urbanowicz. Jego piloci wyruszali po kilka razy dziennie na spotkanie z wrogiem. W trakcie bitwy Dywizjon 303 bronił serca imperium, atakował niemieckie wyprawy bombowe i rozbijał szyki bombowców Luftwaffe. Raz po raz zmuszał załogi do zrzucenia ładunku jeszcze przed miastem i panicznej ucieczki. Toczył też walki z eskortą myśliwską, a przede wszystkim – likwidował niemieckie maszyny w imponujących ilościach. Jego dokonania szybko przekroczyły osiągnięcia dywizjonów brytyjskich. Zgodnie z zatwierdzonymi w czasie wojny meldunkami samego 5 września lotnicy z 303 strącili osiem samolotów. Dwa dni później zrzucili ich czternaście, a 11 i 15 września – po szesnaście. I na tym pasmo sukcesów się nie skończyło, bo już 26 września raportowano o kolejnych trzynastu zwycięstwach, a 27 – o czternastu… Tak wiele, że to aż podejrzane Łącznie w trakcie bitwy o Anglię Dywizjon 303 zestrzelił 126 samolotów przeciwnika, co było absolutnym rekordem wśród dywizjonów alianckich i niemieckich. Choć wynik ten jest obecnie kwestionowany przez niektórych historyków jako zawyżony, to warto pamiętać, że polskie zestrzelenia były weryfikowane szczególnie dokładnie. Początkowo sukcesy Dywizjonu wzbudziły bowiem podejrzenia Brytyjczyków. Oficerowie wywiadu na lotnisku w Northolt nie wierzyli w meldunki Polaków o ilości strąconych maszyn. Nawet, jeśli brytyjscy oficerowie latający wraz z Polakami zarzekali się, że raporty są prawdziwe! publiczna Piloci Dywizjonu 303 podczas wizyty Mariana C. Coopera (w garniturze). który dowodził 7 eskadrą w wojnie polsko-bolszewickiej. Na prawo od Coopera Witold Urbanowicz. Ostatecznie w jedną z misji wraz z Dywizjonem 303 poleciał brytyjski dowódca bazy. Zobaczył na własne oczy, jak Polacy rozbili wyprawę bombową. „Nagle powietrze zapełniło się płonącymi samolotami, spadochronami i oderwanymi kawałkami skrzydeł. Było to tak nagłe, że aż ogłuszające” – napisał w raporcie, a zastrzeżenia brytyjskie zniknęły. Wkrótce polscy rycerze przestworzy broniący wspólnie z Brytyjczykami Albionu przed Hunami stali się celebrytami. Świadkami ich walk byli przecież zwykli mieszkańcy, którzy obserwowali je z ziemi. Walki powietrzne relacjonowało też na żywo radio BBC. Sukcesy, polska szarmanckość i egzotyczna aura – pochodzili wszak z kraju leżącego gdzieś na krańcu cywilizowanej Europy – sprawiła, że Polacy stali się bożyszczami Brytyjczyków, a szczególnie Brytyjek. Mniejszą sławę zdobyli lotnicy z Dywizjonu 302, którzy znajdowali się nieco dalej od głównego frontu zmagań. 15 września skierowano ich do walki nad Londynem jako ostatnią rezerwę RAF. Zestrzelili wówczas 11 samolotów Luftwaffe na pewno i 7 prawdopodobnie. Trzy dni później było podobnie – zaliczyli 9 maszyn na pewno i 3 prawdopodobnie. 11 października Dywizjon 302. został przeniesiony w pobliże brytyjskiej stolicy w miejsce wysłanego na odpoczynek Dywizjonu 303., ale… Niemcy zmienili taktykę i zaprzestali masowych dziennych nalotów. Ogółem Dywizjon zlikwidował 27 samolotów niemieckich na pewno i 11 prawdopodobnie. Z kolei Polacy służący w dywizjonach brytyjskich strącili na pewno kolejne 77,5 wrogich maszyn i 16 prawdopodobnie. Najskuteczniejszym lotnikiem polskich dywizjonów okazał się Czech, sierżant pilot Josef Frantisek, który odnotował 17 sukcesów powietrznych. Tuż za nim uplasował się porucznik pilot Witold Urbanowicz. Strącił on 15 maszyn wroga na pewno (w tym dwa razy po cztery dziennie!) i 1 prawdopodobnie. Obaj ci należący do Dywizjonu 303 lotnicy zajęli czołowe miejsca pod względem indywidualnych wyników lotników RAF. W Bitwie o Anglię udział wzięli również lotnicy Dywizjonów Bombowych 300. Ziemi Mazowieckiej i 301. Ziemi Pomorskiej. Począwszy od połowy września, atakowali francuskie porty, gdzie Niemcy gromadzili barki i inny sprzęt inwazyjny. W tym czasie formowały się kolejne polskie jednostki myśliwskie, bombowe i inne. Wzięły one udział w walkach już po zakończeniu bitwy o Anglię. Niezdobyta twierdza Prowadzona przez Brytyjczyków i ich sojuszników obrona wyspy okazała się nie do sforsowania. 17 września, czyli jeszcze w trakcie intensywnych podniebnych zmagań, Adolf Hitler podjął decyzję o odwołaniu inwazji. Już w październiku niemieccy sztabowcy zaczęli przygotowywać się do ataku na dotychczasowego sojusznika – ZSRR. Luftwaffe długo jeszcze terroryzowała Brytyjczyków nalotami nocnymi, z którymi RAF nie umiał sobie efektywnie poradzić. Straty były poważne: tylko do końca 1940 roku w wyniku nalotów śmierć poniosły 23 tysiące cywilów, a 32 tysięcy osób zostały rannych. Okres wytchnienia dla Brytyjczyków zaczął się dopiero po zakończeniu walk na Bałkanach. publiczna W trakcie bitwy o Anglię Luftwaffe straciła ponad 1700 samolotów. Na zdjęciu zestrzelony Messerschmitt Bf 109. Choć do dzisiaj toczy się dyskusja historyków o tym, jakie były rzeczywiste straty obu stron, przyjmuje się, że w trakcie bitwy Luftwaffe straciła ponad 1 700 samolotów. Poległo lub dostało się do niewoli 2,5 tysiąca żołnierzy. Około tysiąc odniosło rany. Tymczasem brytyjska flota powietrzna zmniejszyła się o ponad 900 maszyn. Zginęło około 500 lotników, tyle samo zostało rannych. Polakom przypisano 203 zestrzelenia. Było to około 12 procent szkód odniesionych przez Luftwaffe! Zwycięstwo miało niestety swój koszt. Tylko w 1940 roku poległo w walce lub z innych przyczyn 8 lotników z Dywizjonu 302, 9 z 303 oraz 15 z dywizjonów bombowych. Naloty na Wielką Brytanię powróciły w czerwcu 1944 roku. Niemcy użyli wówczas bomb latających V-1 i rakiet balistycznych V-2. Okres ten nazywa się II bitwą o Anglię. Dla Hitlera było już jednak wtedy za późno. Nieco wcześniej z Wysp wyruszyła inwazja na kontynent, niosąc Europie Zachodniej wyzwolenie. Bibliografia: Arkady Fiedler, Dywizjon 303, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 1974 Gottfried Leske, Władcy nieba, Oficyna Wydawnicza Kagero, Lublin 1996 Witold Urbanowicz, As. Wspomnienia legendarnego dowódcy Dywizjonu 303, Znak Horyzont, Kraków 2016 Adam Zamoyski, Zapomniane dywizjony. Losy lotników polskich, Wydawnictwo Puls, London 1995 Portal Polskie Siły Powietrzne w II wojnie światowej – Zobacz również Druga wojna światowa Kto naprawdę wygrał Bitwę o Anglię? Wielka Brytania pokonała Niemców w powietrznej Bitwie o Anglię tylko dzięki polskim pilotom, latających w angielskich i polskich dywizjonach myśliwskich. Gdyby nie Polacy, powietrzna obrona... 16 sierpnia 2020 | Autorzy: Paweł Szymański